Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/177

Ta strona została przepisana.

bladą, której czarne, iskrzące oczy, przypatrywały mu się z tryumfującą ciekawością.
W oka mgnieniu poznał to oblicze. Przypomniał sobie, w jak strasznej widział je kiedyś okoliczności.
Była to twarz agenta, przybyłego dla przyaresztowania kasjera Fryderyka Müller, przed siedmioma laty, który, aby się wemknąć do małego domku, położonego przy ulicy de Neuilly, tak zręcznie naówczas naśladował głos i postać Stani: Picolet’a, jednego z pracowników agencji Roch i Fumel.
Croix-Dieu, przerażony na razie ukazaniem się tego zjawiska, posłyszał jak gdyby dźwięk żałobnego dzwonu, tętniący mu nad uszami.
— Ach! jestem zgubiony! pomyślał.
I przez kilka sekund, ów olbrzym zbrodni lażał na łóżku nieruchomie, jak gdyby przykuty doń jakąś niewidzialną siłą, co wnosić pozwalało, iż da się on ująć bez stawiania oporu.
— Hrabio Loc-Earn. Fryderyku Müller, baronie de Croix-Dieu, aresztuję ciebie! mówił głos z głębi otworu. Uprzedzam jednak, abyś nie starał się wskrzeszać tragikomedji z przed siedmiu laty, znajdujemy się tu bowiem w przeważającej sile. Zostałeś osaczonym, nie będziesz się nam mógł wymknąć teraz. Nie chciej więc nadaremnie wynajdywać ku temu sposobów, i poddaj się dobrowolnie. Jeżeli aprobujesz mą radę, otwórz drzwi, bo inaczej je wyważymy!
Te słowa wywołały w zbrodniarzu gwałtowną reakcję.
Wygłoszone przez Jobin’a nazwisko Loc-Earn, stawiło mu całą przeszłość przed oczyma. Ujrzał drogę