Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Moja matka znajduje się jednak w Paryżu?
— Tak, jest ona w Paryżu.
— Tu, w tym domu być może?
— Nazbyt wiele wypytujesz mnie me dziecię.
— Dla czego sądzisz pani, iż zbyt wiele chcę wiedzieć? Szczęście tak rzadko spotykać się nam daje na świecie, iż gdy zabłyśnie w lot je chwytać należy. Nie jest że więc szaleństwem odkładać do jutra tak błogą chwilę? Zresztą, dodał ze smutnem westchnieniem, to jutro może dla mnie nie istnieje.
Henryka zadrżała i pobladła. Utkwiła w Andrzeja badawcze spojrzenie, jak gdyby pragnęła przeniknąć głąb duszy jego.
— Co powiedziałeś? zapytała nagle. Co znaczą te słowa?
— To moja tajemnica. Pani zachowujesz własną, pozwól mi moją zachować.
— Ach! jak pobladłeś Andrzeju! wołała biedna, wpatrując się z obawą w młodzieńca. Rysy twej twarzy przedstawiają jakiś ból ukryty. Powieki twoje nabiegają łzami. Zmarszczka występuje na młodociane twe czoło. Ty cierpisz, cierpisz wiele!
— To prawda.
— Jakie nieszczęście zagraża ci może?
— Tak, w rzeczy samej.
— Zagrożonym jest może twój honor?
— W znaczeniu, jakie świat przywiązuje do tego wyrazu, nie pani.
— A więc pokonać to można. Na wszystko znajduje