Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Żałuję, pani, — rzekł z ukłonem, — że nie mogę pójść na jéj spotkanie i podać krzesło... — Ciężka choroba jest jedyną i smutną przyczyną tego pozornego braku grzeczności. — Racz mnie pani miéć za wytłomaczonego i zająć obok mnie miejsce.
Złamany i trudny do poznania głos deputowanego z Romilly wywarł rozdzierające wrażenie na Małgorzacie.
Z oczu jéj łzy wytrysły, gdy się zbliżała wolnym krokiem.
Robert znowu się ukłonił i wskazał jéj krzesło przy kominku.
Wdowa nie siadając, podniosła zasłonę.
Chory patrzał na nią z zadziwieniem.
Negle promień światła padł na piękną twarz Małgorzaty, na tę szlachetną i zachwycającą twarz, zaledwie nieco zestarzałą w skutek lat i cierpień, otoczoną jak niegdyś, prawie zupełnie czarnemi włosami.
Robert poznał ją od pierwszego spojrzenia i widząc nagłe zjawienie przeszłości, otrzymał cios prosto w serce, o którém wyobrażenie dać zaledwie może silne uderzenie elektryczne.
Pomimo choroby skoczył na równe rogi, z za ciśniętemi dłoniami, obłąkanym wzrokiem drzącemi ustami.
— Ty!! — rzekł stłumionym głosem — Ty!! — Tutaj!!...
— Tak jest, ja... odparła Małgorzata zmusza-