Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/461

Ta strona została przepisana.

mniej głośne a chmury dymu chnącego tytuniu mniej gęste.
Wybiło wpół do dwunastéj.
— Doprawdy zadrwił sobie zemnie! — rzekł Jarrelonge uderzając w stół pięścią; — ten łotr mi za to zapłaci... — chybaby został schwytany, — dodał rozmyślający — gdyż w takim razie byłaby nie jego wina....
W tej chwili otworzyły się drzwi i wszedł człowiek ubrany w surdut z futrzanym kołnierzem, z twarzą ukrytą wielkim szalem dochodzącym prawie do okularów z niebieskiemi szkłami.
Ubranie nowo przy byłego, jakkolwiek daleko staranniejsze niż zwykłych gości, nie ściągnęło jednak niczyjej uwagi.
Człowiek w okularach szybko powiódł oczyma po sali.
Wzrok, jego zatrzymał się na Jarrelonge’u, który widział w nim tylko nieznajomego i klął po cichu.
Leopold Lantier, — którego czytelnicy nasi zapewne poznali, ominął stoły i usiadł przy tym przy którym siedział uwolniony więzień.
— Kieliszek wódki! — zawołał do chłopca, który przyszedł po rozkazy i spiesznie pobiegł podać zażądany napój.
Usłyszawszy głos jegomości, który usiadł w jego sąsiedztwie, Jarrelonge zadrżał i spojrzał nowoprzybyłemu w twarz, przynajmniej o tyle o ile pozwalał mu szal i niebieskie okulary.
— E, tak, to ja! — rzekł z cicha Leopold.