Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/482

Ta strona została przepisana.

— Chcę z panią pomówić o matce... — odparła Renata.
— O matce!... — powtórzyła pani Sollier widocznie wzruszona.
— Tak...
— Kiedyś mnie o nią zapytała, odpowiedziałam ci-już, że jej nie znam... żem jej nigdy nie znała...
— Oszukiwałaś mnie tak mówiąc... — odpowiedziała Małgorzata pewnym głosem.
— Urszula z przestrachem spojrzała na swoją towarzyszkę.
Brzmiący głos Renaty, jej nieprzyjazna postawa dowodziły, że walka z nią była nieuniknioną.
— Oskarżasz mnie o kłamstwo, droga pieszczotko? — rzekła tonem wyrzutu.
— Przebacz mi pani, że tak mówię do ciebie... Przykro mi, że cię ranię, ale chcę cię zmusić do otwartości... Żadnych około nas cieniów... Czem, ostatecznie, jesteś dla mnie? Przyjaciółką? Najlepszą przyjaciółką? — Długo w te wierzyłam...
— A teraz, czy wątpisz? — zapytała pani Sollier.
— Tak jest, wątpię i wątpić będę aż do chwili, w której odpowiesz mi inaczej niż milczeniem, gdy się wypytuję o rodzinę, ~ o moją przeszłość, o moją przyszłość!... Czyż chcesz we mnie wmówić, że o tem wszystkiem nic nie wiesz?... Powtarzam raz jeszcze, czem ty jesteś dla mnie?... — Powiadasz, że ci polecono odwieźć, mnie do Paryża. — Kto ci dał to zlecenie? — W Paryżu, w zamian za list przez ciebie posiadany, ma mi ktoś, jak utrzymujesz, wręczyć papiery,