Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/616

Ta strona została przepisana.

— Nie poznała mnie!!... — zawołał Paweł z rozpaczą.
— To było do przewidzenia! — odparł Juliusz Verdier. — No!... spokojnie!... spokojnie!... bądź mężczyzną! Stan panny Renaty w obecnej chwili jest groźny, to rzecz pewna, ale sądzę, że ten niepokojący peryod będzie trwał krótko, i na uzdrowienie prawie nie trzeba bidzie czekać...
— Doprawdy?...
— Tak, zapewniam cię...
— Zapewniasz?...
— Przysięgam ci, że takie jest moje przekonanie...
— Ach! mój przyjacielu, ty mi życie powracasz! czułem żem umierał!
— Zirzo, moja niebieska kaczuchno — mówił student — czuwałaś jak anioł i składamy ci wyrazy naszej wdzięczności... Ale jesteś zmęczona. Idź odpocznij przez kilka godzin... My cię tu chwilowo zastąpimy. Dziś nie pójdziesz do pracowni.
Przypomnimy sobie nawiasem, że jasnowłosa Zirza w wolnych chwilach,. zresztą dosyć rzadkich, pracowała w fabryce kwiatów.
— Dobrze, mój stary... — odpowiedziała całując Juliusza w obadwa policzki, — ale mnie obudźcie na śniadanie...
— Przyrzekam ci najsolenniej... — Zjemy je z Pawłem... — Jedzenie przyniosą z restauracyi.