Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/976

Ta strona została przepisana.

Paweł poprzedniego dnia pisał do ojca, uprzedzając go o swoich odwiedzinach i nie dawszy mu żadnego wyjaśnienia prosił, aby nań zaczekał.
Nadeszła chwila śniadania.
Studenci zeszli z góry.
Syn Paskala widząc Renatę tak zachwycającą w swojej żałobnej toalecie, nie mógł wstrzymać okrzyku podziwienia.
— Ach!... — rzekła Zirza z uśmiechem — słusznie znajdujesz ją ładną... Kochane dziecię ma twarz anielską...
— Pan Lautier będzie bardzo wybrednym, jeżeli nie będzie podzielał twego zapału... — dodał Juliusz Verdier. — Oto synowa, która z pewnością nie mały honor mu przy niesie...
Słysząc te komplementa, Renatą oblała się rumieńcem.
— Moi dobrzy przyjaciele — wyrzekła z pomięszaniem — zaślepia was wasze do mnie przywiązanie... ja ani słowu z tego nie wierzę...
— I nie masz racyi — odpowiedział Paweł — przyjaciele moi mówią szczerze... Tyś boskie wcielenie piękności i wdzięku!... Mój ojciec jest znawcą, będzie się pysznił tobą, tak jak ja się pysznię...
— Dałby to Bóg! — rzekło dziewczę — ale te odwiedziny nabawiają mnie strachu, patrz jak drżę...
— Dzieciństwo, droga Renato... Ja również jestem wzruszony, ale z radości i nadziei...
— Do stołu! — zawołała Zirza.
Dwie pary zajęły miejsca.