Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/984

Ta strona została przepisana.

Nagle Leopold zadrżał, wydał okrzyk przestrachu i chwiejąc się blady, cofnął się o kilka kroków.
— Co ci jest? — zapytał żywo Paskal.
— Czy to być może?... — wybełkotał były więzień, jak gdyby obłąkany. — Czy to marzenie?... widziadło?... Czy umarli wychodzą z grobów!... To ona... a on... to człowiek spotkany w nocy na przedmieściu Ś-go Antoniego.
Paweł i Renata przestąpili próg bramy od ulicy i szli przez podwórze.
Przedsiębiorca wcale nic nie rozumiał, co się działo, ale wyraz twarzy jego krewnego i jego wzrok obłąkany, nabawiały go instynktownego przestrachu.
— Jeszcze raz pytam, co ci jest? — powtórzył drżąc z kolei.
Leopold odpowiadając wybełkotał:
— Nadchodzą... zbliżają się...
W korytarzu słychać było odgłos kroków.
— Gdzie, drzwi... — wołał dalej zbieg z Troyes — gdzie drzwi... gdzie drzwi... ja chcę uciec...
Rzucał w około siebie błędnem spojrzeniem.
Do drzwi gabinetu zapukano zlekka.
Leopold zdawał się być blizkim zemdlenia, ale spostrzegł drzwi za biurkiem swego krewnego i odzyskując siły, poskoczył ku nim, otworzył, i znikł zamykając za sobą.
Paskal drżący sam nie wiedząc dla czego, wydany na pastwę obłędu łatwiejszego do zrozumienia niż do opisania, zapytał sam siebie:
— Co się dzieje?...