Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Łzy pociekły mu po twarzy. I on czuł fatalność tej choroby strasznej, która przed chwilą go opanowała, a która zdawała się nieuleczalną. To wstyd!... hańba!... rozpacz bez granic..
— Kochaj mnie! kochaj bardzo, z całej siły. Potrzebuję tego tyleż co i ty.
Zadrżała. Chciała się dowiedzieć.
— Masz zmartwienie? Musisz mi je powierzyć.
— Nie... nie!... Nie zmartwienie. Bynajmniej. Rzecz nieistniejąca, smutek, który mnie rozstraja, czyni nojnieszczęśliwszym, a jednak nie da się wypowiedzieć.
Przyciągnęli się wzajemnie w objęcia. Melancholja bolesna łączyła ich w jedno. Cierpienie to bez końca, bez pamięci, bez przebaczenia. Płakali i czuli ciążącą na sobie ślepą siłę życia, wytworzoną z walki i śmierci.
— Chodźmy — przerwał Jakób, wyrywając się z jej objęć — czas pomyśleć o odjeździe. Dziś w wieczór będziesz w Hawrze.
Seweryna zmarszczyła czoło i po chwili milczenia mruknęła pochmurnie:
— Gdybym była wolną!... Gdyby Roubaud nie żył. A! jakżebyśmy szybko zapomnieli o wszystkich troskach i bólach!...
Jakób uczynił ruch gwałtowny. Myślał głośno:
— Nie możemy go przecież zabić!...
Wpatrzyła się w niego wzrokiem stanowczym.
Zadrżał.
Zadziwił się, iż wyrzekł to, o czem nigdy nie pomyślał.
Jeżeli chciał koniecznie zabić kogokolwiek, dlaczegóż nie miałby zabić tego, który mu staje na drodze do szczęścia?