Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/50

Ta strona została przepisana.

przetrącić — rzekł palacz — a panu się jeść nie chce?
Jakób nie odpowiedział.
Pomimo pośpiechu nie chciał opuścić maszyny dopóki ognisko nie zostanie zgaszone a kocioł wypróżniony. Było to przyzwyczajenie dobrego maszynisty, od tego nigdy nie odstąpił.
Jeśli miał czas, odchodził dopiero wówczas, gdy ją obejrzał starannie dokoła, oczyścił, otarł tak, jak się to robi ze zwierzęciem ulubionem którego się dogląda z przyjemnością.
Woda zciekała grubym strumieniem do rowu i wtedy dopiero Jakób odezwał się.
— Prędzej, prędzej!
Odgłos grzmotu zagłuszył te słowa. Błyskawica tak jasna i tak przeciągła oświetliła całą szopę, iż można było z łatwością policzyć na dachu szyby wybite, których tam było bardzo dużo. Narzędzia żelazne i duża blacha, stojąca w kącie, odezwały się długim, głuchym dźwiękiem.
Pecqueux zaklął pocichu.
Jakób uczynił ruch rozpaczliwy.
Skończyło się, niema nawet i myśleć o czem, tembardziej że deszcz ulewny zaczął lać jak z cebra. Zdawało się, że burza wytłucze resztę szyb na dachu.
Przez otwory woda ciekła strumieniami, wiatr huczał po remizie, mając dostęp wolny przez dziury w dachu i drzwi otwarte naroścież, całe wiązanie trzeszczało, grożąc lada chwila zawaleniem całej szopy.
Liza znalazła się widocznie pod jedną z szyb zbitych, bo wkrótce potoki wody po niej spływały.
Pecqueux właśnie kończył ją czyścić.
— Po co się tu kręcić, deszcz ją sam wymyje.