Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/119

Ta strona została przepisana.

Jakób, uderzywszy, przekręcił broń morderczą, czyniąc zadość potrzebie swej ręki.
Ten sam cios, jaki otrzymał prezes Grandmorrin, w to samo miejsce, z tą samą wściekłością.
Czy krzyczała?... Nie widział nic i nie mógł sobie tego przypomnieć.
W tej chwili przechodził pośpieszny pociąg z Paryża, tak szybko, tak gwałtownie, że dom zatrząsł się jak wśród burzy szalonej.
Na podłodze leżał trup Seweryny, niby przerażonej piorunem tej burzy.
Jakób stał nieruchomy i patrzył na tego trupa, rozciągniętego u nóg jego koło łóżka.
Odgłos pociągu niknął w oddali, on wciąż stał nieruchomy, zatopiwszy w nią oczy. Krew ciekła z rany po piersiach i utworzyła na podłodze kałużę dość znaczną.
Nie przypuszczał nigdy, aby tyle krwi było w jej ciele. Nie mógł oderwać oczu od tej twarzy, nawet jeszcze po śmierci pięknej, łagodnej, na pół uśmiechniętej.
Wstążka, podtrzymująca jej włosy, rozwiązała się, a głowa spoczywała na puklach czarnych jak noc, rozrzuconych w nieładzie.
Szeroko otwartemi oczyma, koloru barwniku, pytała jeszcze teraz, przerażona: Dlaczego? Dlaczego ją zabił?
Jakób stał wciąż nieruchomy. Przysłuchiwał się dziwnemu hałasowi, który od chwili już dochodził do jego uszu. Było to jakby wycie przeraźliwe jakichś dzikich zwierząt, jakby ryk lwa zranionego. Starał się odzyskać przytomność, ręką potarł po czole. To w jego głowie tak huczało, własny jego oddech wydawał mu się wyciem wichru.
Nareszcie!... nareszcie zadowolił się, zabił ją!...