Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/282

Ta strona została przepisana.

którą uważał za niesłychanie komiczną: do historyi rzeźbiarza Mahoudeau i Chaine’a, którzy zabili pana Jabuille, męża Matyldy, owej okropnej, swej sąsiadki: tak! zabili, pewnego wieczora ten rogacz suchotniczy zemdlał i oni, przywołani przez ścianę, poczęli go docierać się tak gwałtownie, że im pozostał w rękach!
Jeśli wówczas Krystyna nie rozweseliła się, Klaudyusz powstawał i mówił rozkapryszony:
— O, ciebie nic nie rozśmieszy nigdy!... Pójdźmy spać, to więcej warte.
Kochał ją jeszcze, w chwilach oddania czuć było uniesienie rozpaczne jakieś kochanka, który żąda od miłości zapomnienia wszystkiego, jedynej życia uciechy. Ale uniesienie to nie wychodziło po za pocałunek, nie wystarczało mu już, inne udręczenie powróciło, nieprzeparte, nieprzezwyciężone.
Na wiosnę, Klaudyusza, który poprzysięgał, że nigdy już nie będzie wystawiał, przez jakąś przesadną pogardę, począł wielce niepokoić Salon. Ilekroć zobaczył Sandoza, zapytywał go co posyłają koledzy. W dniu otwarcia, pojechał do Paryża i powrócił zaraz tegoż wieczora, drżący, nadzwyczaj surowy. Jednemu Mahoudeau tylko pomieszczono biust, dobrze zrobiony, ale nic poważnego; pejzażyk mały Gagnièra, przyjęty wśród masy innych, miał ładny, jasny koloryt; zresztą nic innego nad obraz Fagerolla: aktorkę w loży kulisowej przy tualecie, wielkości natu-