Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział, że głos jej upajał go i zachwycał; oczarowana była, gdy krew napływała do jego twarzy. Odeszli teraz od strumyka i zagłębili się w gąszcz parku.
— O, ten park, od lat już marzę, by tu wejść, i oto jestem, oparta na twojem ramieniu!
Nie pytała, dokąd idą, gdzie ją prowadzi. Cisza była wokoło, słychać było tylko bicie ich serc.
Zamajaczył przed nimi budynek, Felicjan otworzył drzwi i powiedział:
— Wejdź, jesteśmy u mnie.
Mieszkał w tym oddalonym zakątku parku. Na dole był wielki salon, na górze mieszkanie. Lampa oświetlała wielką parterową salę.
— Widzisz — roześmiał się, — jesteś u rzemieślnika, oto moja pracownia.
Rzeczywiście była to pracownia średniowiecznego rzemieślnika. Wielki stół, na którym rysował i wycinał szkło zapomocą rozpalonego żelaza, używanego w średniowieczu zamiast teraźniejszego djamentu, pokrywała rozpuszczona kreda. Na małym piecyku, zbudowanym według starego rysunku, gotował się jakiś płyn, widocznie przeznaczony do naprawy witrażu. W otwartych skrzyniach stały słoje z farbami najrozmaitszych odcieni. Sala, obita wspaniałemi makatami uderzała przepychem umeblowania. W głębi na starożytnej podstawie stał posąg Matki Boskiej.
Anielkę zajął piecyk i narzędzia. Felicjan musiał jej wytłumaczyć sposób malowania na szkle według wzorów mistrzów starożytnych; rodzaj przezroczystej mozajki: kolory, nakładane jeden obok drugiego.
— Będziemy szczęśliwi: — powiedziała — ja będę haftować, ty zajmiesz się malarstwem.
Wziął ją za ręce. Wpatrywał się w nią z za-