Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

wycieczki do ruin. Nie związała włosów — jasną kaskadą spływały na jej ramiona. Włożyła pantofelki na bose nóżki. Czekała.
Którędy wejdzie? Nie dostanie się przecież na górę? Stanie na polu, a ona wyjdzie na balkon. Nie zbliżała się jednak do okna. Czemu nie ma przejść przez mury, jak święci z Legendy? Oczekiwała. Nie była sama, — czuła wokoło siebie obecność świętych dziewic, które od dzieciństwa otaczały ją swą opieką. Po księżycowych promieniach przybiegły z wierzchołków wielkich dębów, z zakątków katedry. Anielka słyszała, jak strumyk, brzozy, trawa, całe ukochane otoczenie, marzy, pragnie, kocha; usłyszała głosy z zaświata — cichy szelest skrzydeł Agnieszki, swej opiekunki; marzenia i pragnienia swe, jakby wcielone w cudny krajobraz, z którym się zżyła i który pokochała. Ucieszyła się, że święta Agnieszka jest z nią razem. Oczekiwała.
Czas mijał. Anielka nie zdawała sobie sprawy, jak długo czekała. Nagle Felicjan ukazał się na balkonie. W jasnem świetle wyraźnie odznaczała się jego wysoka postać. Nie wszedł, pozostał w obramowaniu okna.
— Proszę się nie bać!... To ja, przyszedłem...
Nie bała się. Oczekiwała go.
— Czekałam na pana. Proszę, niech pan wejdzie.
Felicjan, który przychodził wzburzony, gotów do najszaleńszych czynów, nie poruszył się nawet, oszołomiony niespodziewanem szczęściem. A Anielka nie wątpiła już, że święte pozwalają jej kochać; czuła, że razem z nią przyjmują go radośnie, z tkliwym uśmiechem, lekkim, jak powiew nocy. Czemu przypuszczała, że Agnieszka gniewa się na nią za tę miłość? Wszak święta Agnieszka cieszyła się teraz jej radością, otulała ją niemą pieszczotą swych wielkich, niewidzialnych skrzydeł. Wszystkie