Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

spuściła pod stołem rękę, którą pan de Saffré musiał trzymać w swoich dłoniach, ponieważ opierał się niezgrabnie na rogu stołu z podniesionemi brwiami, z miną człowieka, co sili się rozwiązać jakiś algebraiczny problemat. Pani Sydonia również odniosła zwycięztwo; panowie Mignon i Charrier, obaj wsparci na łokciach i zwróceni ku niej, zdali się być zachwyconymi jej zwierzeniami; wyznawała im ona, że przepada za mleczywem i niezmiernie boi się duchów. I Saccard sam, z oczyma wpół przymkniętemi, z tem błogiem zadowoleniem gospodarza domu, który ma przeświadczenie, że sumiennie spoił swych gości, nie myślał również opuszczać stołu; przypatryweł się z czcią i czułością baronowi Gouraud, ociężałemu oddanemu trawieniu z ręką wyciągniętą na białym obrusie, tą ręką zmysłowego starca, krótką, szeroką, popstrzoną fioletowemi plamami i okrytą rudemi włosami.
Renata dokończyła machinalnie kilku kropel tokaju, które pozostały na dnie jej kieliszka. Ogień uderzał jej do twarzy, drobne jasne włosy na czole i karku buntowniczo wymykały się jakby zmoczone wilgotnym powiewem. Usta i nos jej zwęziły się nerwowo; miała teraz twarz niemal dziecka, co piło mocne wino. Jeśli uczciwe myśli mieszczańskie napastowały ją wobec cieniów parku Monceaux, myśli te zatonęły gdzieś zupełnie w tej chwili, w podnieceniu, wywołanem potrawami, winem, światłem, tem powietrzem niepokojącem, prze-