Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1056

Ta strona została skorygowana.

Tu czekała nań już Konstancja z Aleksandrem. Kazała przyjść temu ostatniemu o pół godziny wcześniej, chciała pierwej wybadać go cokolwiek, nie odkrywając przed nim nic jeszcze z istotnej sytuacyi, jaką dlań przeznaczała w tym domu. Ponieważ uważała, że niepotrzebnie byłoby od razu czynić się zależną od niego, po prostu tylko okazała chęć przychylenia się do prośby baronowej de Lovicz, swej krewnej, która go proteguje i postarania się dlań o jakieś miejsce.
Ale z jaką namiętnością badała go, studyowała przez cały czas tej rozmowy, uszczęśliwiona, że go znajduje tak silnym, tak dobrze zbudowanym, stanowczym widocznie, z twarzą pełną decyzyi, nieugiętą, oświeconą straszliwemi okrutnemi oczyma, które jej obiecywały, że znalazła nakoniec mściciela! Okrzesze go do reszty jeszcze, będzie się prezentował bardzo dobrze z czasem.
On, nie pojmując dokładnie, węszył coś już przecież, czuł, że tu ważą się jego losy, spodziewał się pewnego łupu, jak młody wilk, co się skłania, by go przyswojono, aby następnie mógł tem swobodniej za to pożreć całą owczarnię.
Morange wchodząc jedno dojrzał tylko: nadzwyczajne podobieństwo Aleksandra z Beauchênem, to podobieństwo tak uderzające, które do głębi wzburzyło przed chwilą Konstancyę, krwawiąc jej serce a które i jego przejęło teraz dreszczem, wydało mu się bowiem, jak gdyby wydał wyrok śmierci na dawnego swego szefa.