Strona:PL Zola - Płodność.djvu/516

Ta strona została skorygowana.

Lecz czwórka starszych dzieci zanadto się rozdokazywała z uciechy i zaczęła naprzykszać się Gerwazemu, chcąc go wciągnąć do swojego kółka, więc Maryanna wzięła go na ręce, by usiąść z nim na młodocianej trawie i dać piersi, bo jak mówiła, zasłużył na to, chociaż właściwa jego godzina jeszcze nie zupełnie nadeszła. Lecz był od zawsze gotów i z apetytem rzucił się całą twarzą, z łakomym pośpiechem a wraz powstał szmer życiodajnego, płynącego mlecznego zdroju, który znów spływać począł żyłami świata, by karmić dojrzewające przyszłe żniwa.
Wtem ktoś nadjechał. Bokiem pola biegła boczna, mało uczęszczana droga, skracająca komunikacyę z jedną z sąsiednich wiosek. Jakiś wózek wlókł się powoli, skutkiem dołów i kamieni a powożący chłop tak się zapatrzył na pola pokryte zielonem runem zbóż, iż byłby pozwolił koniowi zboczyć w zarośla, gdyby siedząca przy nim kobieta nie pociągnęła za lejce.
— A więc to pańska robota, panie Froment?..
Mateusz i Maryanna teraz dopiero spostrzegli, że byli to małżonkowie Lepailleur, młynarze z nad rzeki. W całej okolicy drwiono z paryżanina, który osiadł wśród pustkowia w nadziei żęcia zboża w bagnach na płaskowzgórzu. Zwłaszcza Lepailleur drwił z tego śmiałka, wyszydzając niedorzeczność mieszczucha, będącego burżuazem, mającego dobrą posadę w Paryżu a tak głupiego, że woli stać się chłopem i rzucić co