Strona:PL Zola - Płodność.djvu/673

Ta strona została skorygowana.

Miromesuil, biło także i jego serce, gdy wchodzili na schody, wiodące do kliniki położniczej. Więc to już dziesięć lat temu! myślał. A z tem razem wracało obrzydzenie, którego tu przed laty doświadczył, przesunęła mu się w myśli drobna i wylękła twarzyczka Wiktoryi Coquelet, zaszłej w ciążę z synem rodziny, u której służyła, sama nie wiedząc jak, ujrzał promienną główkę dziewiczej a mimo to kazirodnej Rozyny, podobnej do zdeptanej lilii, widział krwawe zjawisko pani Karoliny, jeszcze ociekającej krwią i porozrywanej, przez cudzołóżczy płód i powracającej tak do małżeńskiej sypialni, by tam kłamać a może i umrzeć nawet. A gdy już owe nieszczęsne dzieci przyszły na świat, jawił się niepokój wzbudzający profil wstrętnej Couteau, zbrodniarki, gotowej zawsze zabierać niemowlęta, niby rodzaj zawadzających tobołów, które się ładuje, lub których się pozbywa wedle potrzeby. Wydawało mu się, że to wszystko było wczoraj, bo dom nie zmienił wcale wyglądu, nawet te same tłuste plamy rozpoznawał na drzwiach po rozmaitych piętrach.
Znalazłszy się na górze w izdebce, ogarnęło Mateusza jeszcze wyraźniej toż samo wrażenie, że był tutaj wczoraj. Wygląd jej nie zmienił się wcale. Na ścianie były też same perłowo szare tapety, upstrzone niebieskiemi kwiatami, stały tam te same nędzne mebelki, każdy z innej wsi. Nawet znajdujące się trzy łóżka tak samo