Strona:PL Zola - Płodność.djvu/795

Ta strona została skorygowana.

Był to silny cios maczugi. Beauchêne, oburzony, zaciskał pięści, podnosił w górę obie ręce.
— A! to dobre! Tego nam brak jeszcze było!... Ależ u czarta! co przyszło jej do głowy, żeby mnie zadręczać tym dzieciakiem? Przecie to nie jej dziecko, niechże nam da raz spokój: i dziecku i mnie! Miałyby mnie też co obchodzić te dzieciaki, które tam gdzieś pozostawiałem po świecie! Powiedz mi proszę, czy to wypada nawet, czy to przyzwoite, aby moja żona kazała ci biegać za niemi? A wreszcie cóż? Przecież jej go nie sprowadzisz, spodziewam się? cobyśmy poczęli z tym chłopem, który Bóg wie, jakie ma narowy, Bóg wie jak może jest zepsuty? Wyobraź sobie takiego prostego chłopa między nami dwojgiem.. Powiadam ci, że to waryatka, waryatka, waryatka!
Począł chodzić tam i napowrót wzburzony. Nagle zatrzymał się.
— Mój kochany, zrobisz mi prawdziwą przyjemność, jeśli jej powiesz, że ono nie żyje oddawna.
Nagle pobladł i cofnął się wstecz. Na progu drzwi stała Konstancya i posłyszała ostatnie jego słowa. Od pewnego czasu krążyła ona tak po biurach fabryki, bez hałasu, ukazywała się wszędzie odrazu, jak gdyby chciała rozciągać tu pewien nadzór. Przez chwilę, wobec zakłopota-