Strona:PL Zola - Płodność.djvu/859

Ta strona została skorygowana.

— Ależ naturalnie! naturalnie! — odpowiedziała Róża. — Gdzie są raki?
Ze swej strony Mateusz łajał Fryderyka.
— Mogłeś kark skręcić, nie licząc już, że nie zdrowo jest przecież wystawiać się na taką zimną kąpiel, kiedy się jest zgrzanym... Trzeba wam było zatrzymać się.
— Mój Boże! kiedy chciała koniecznie bądź co bądź jechać a ja, pan wie, że kiedy ona chce czego, ja nie mam siły nie chcieć.
Róża dopiero położyła z wdziękiem koniec temu łajaniu.
— Dajcież już państwo spokój, dość tego gderania, źle zrobiłam... A tu jeszcze nikt nie chce pochwalić mojej podlewy do raków! Czyście widzieli kiedy raki, któreby na ogniu tak cudnie pachniały, jak te?
Śniadanie odbyło się pośród wesołości niepohamowanej. Ponieważ było dwadzieścia osób i chciano zrobić prawdziwą próbę dnia weselnego, ustawiono stół w wielkiej sali, sąsiadującej ze zwykłą salką jadalną. Była ona pusta jeszcze, ale przez cały czas śniadania mówiono tylko w jaki sposób się ją przyozdobi krzewami, girlandami z liści, pękami kwiatów. Przy deserze kazano nawet przynieść drabinę, aby wykreślić na ścianach wielkiemi liniami przyszłą ich dekoracyę.
Od chwili już Róża, tak gadatliwa dotychczas,