Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

pewną część prasy. Z rozgoryczeniem nieskazitelnego człowieka, pytał, czyżby poniżająca ohyda Panamy na nowo miała odżyć?... Czyż przedstawiciele narodu dadzą się znów stropić niedorzecznością pogróżki o wykryciu nowego przekupstwa?... Należy zachować zimną krew i nie dać się otumanić szajce dziennikarzy podszczuwanych przez wrogów Rzeczypospolitej, bo w tem właśnie leży całe jądro ich zabiegów, chcą zgubić Rzeczpospolitą, zatapiając ją w błocie rzucanych na nią oskarżeń. Nie! Nie! Do tego nie przyjdzie. Nadeszła już godzina rozpoznania i przedstawiciele narodu, zbrojni nabytem doświadczeniem, pominą nieuczciwe napaści wrogów Rzeczypospolitej, by oddać się ze spokojem pracy zapewniającej dobro kraju.
Izba dała się przekonać mówcy, bo deputowani w słusznej byli obawie, przed niepotrzebnem rozciekawieniem się swych wyborców, znużonych tym nieustającym potokiem brudów i przekupstwa. Interpelacya została więc odłożoną. Lecz poplecznicy Vignona, parci żądzą ujrzenia go ministrem, wotowali przeciwko propozycyi gabinetu, tym więc sposobem, Barroux, jakkolwiek utrzymał się przy władzy, lecz większością tylko dwóch głosów, co było wprost śmieszne.
— Więc chyba, podadzą się do dymisyi? — zapytał ktoś z obecnych.
— Tak — odpowiedział Massot. — Wszyscy mówią, że podadzą się do dymisyi... Chociaż nie-