Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

ra i służył cesarzowi, ubóstwiając wojenną sławę pierwszego z Napoleonów.
Hrabina nie powstrzymała się wymówić bratu:
— Co mówisz! Przestań, ależ to okropne! Bądź przekonany, że nie dopuszczę możliwości podobnego skandalu! Jeszcze przed chwilą poprzysięgłam to sobie i ręczę że dotrzymam!
— Droga siostrzyczko, nie przysięgaj! — zawołał generał. — Co do mnie, to przedewszystkiem pragnę, by Gerard był szczęśliwy. A trzeba przyznać, iż jak dotąd, do niczego nie wykazał żadnej zdolności. Że nie został żołnierzem, wybaczam mu, a nawet rad z tego jestem, bo żołnierskie rzemiosło już dziś przepadło. Lecz dlaczego niczem się nie zajął? Dlaczego żyje w bezczynności?... Dla czego nie skierował się ku dyplomacyi?... Bardzo jest pięknie mówić, że ludzie naszej krwi nie powinni się mięszać z motłocheam, który dziś rządzi, lecz mnie się wydaje, iż głównie tak mówią ci, którzy szukają w tem wymówki dla wrodzonego próżniactwa... Obejrzyjmy się dokoła... prawie każdy pogodził się z istniejącym stanem rzeczy i tak być powinno... Lecz naszego Gerarda usprawiedliwia w moich oczach brak zdrowia a także i zdolności... ukrywać tego przed sobą nie mamy potrzeby... on nigdy nie miał woli, ani siły...
Łzy nabiegły do oczu matki. Słuchała, bolejąc, lecz przyznawała słuszność słowom brata. Gerard, zdrowym będąc pozornie dla innych, pozostał wątłem dzieckiem dla matki, wiedzącej że lada