Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

sła ich liczba, dzięki szlachetnemu popędowi jednostek lub całych grup ludzi bogatych, lecz z dobrocią serca szły tutaj często ściśle złącone: światowa próżność i pycha. Lecz pocóż pytać o przyczyny?... Cel dobroczynny był odkupieniem i oczyszczeniem wszystkiego. Ale okropnością było teraz uznać, iż cała ta dobroczynna pomoc była bezskuteczna, żadna. Wiekami uprawiane chrześciańskie miłosierdzie nie uzdrowiło żadnej społecznej rany, nędza, nieustannie wzrastając, łączyła się śmiertelnym jadem. Precz więc z miłosierdziem, kiedy wykazało już ono całą swą niezaradność!
Gorycz myśli Piotra ciągle się wzmagała. Chciał co prędzej wyjść z kościoła, drażniony wciąż głębszą ciemnością przybytku, wśród którego jaśniejszemi plamami występowały blade ciała Chrystusów konających na krzyżach. Pomimo zapadającej nocy, kobiety klęczały, szepcząc pacierze, skarżąc się westchnieniami, a pochylone ich postacie prawie, że ginęły w ciemnościach.
Wszakże nie chciał wyjść, nie pożegnawszy się z księdzem Rose, który z całą naiwnością wiary modlił się, błagając niebo o zapewnienie ludziom szczęścia i spokoju na ziemi. Wahał się Piotr, czy ma przerwać jego modlitwę, i już zdecydował się wyjść cichaczem z kościoła, gdy ksiądz Rose, powstawszy z klęczek, rzekł tajemniczo:
— Ach, moje drogie dziecko, żebyś ty wiedział, jak to trudno być dobrym, a zarazem rozsądnym...