Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

i znękany myślami, podniósł oczy, pytając sam siebie gdzie się znajduje?... Serce wielkiego miasta zdawało się tutaj pulsować, a krew do niego napływała zewsząd niesiona wspaniałemi ulicami, zbiegającemi się z najodleglejszych dzielnic. Zmierzył wzrokiem głębie gubiących się w zmroku ulic Quatre Septembre i de la Paix, tryumfalną Aleję opery i Wielkie bulwary przecinające plac, na którym się zatrzymał. Dopływ tych ulic oraz innych sąsiednich czynił plac Opery środowiskiem wciąż falującego ruchu ludzi i powozów. Panujący tu zamęt i wir zamieniał to miejsce w otchłań pełną niebezpieczeństwa. Napróżno policyanci wysilali się, by utrzymać pewien porządek wśród powozów i pieszej publiczności, koła się zaczepiały, konie wspierały się osadzone na miejscu, wrzał popłoch nieustający i huczał przeciągły odgłos podobny do łoskotu fal szalejącego burzą oceanu. A ponad placem dominował oddzielnie wznoszący się gmach Opery, gmach olbrzymi i tajemniczy jak symbol. Szare cienie wieczoru zatapiały dolną część jego murów a na samym ich szczycie unoszący się Apollo ze złotą lirą w ręku jeszcze połyskiwał ostatniemi blaskami dziwnego światła, nikle odbijając się na tle bezbarwnego nieba. Fasady domów dokoła placu coraz jaśniej płonęły zapalonemi światłami w oknach, a tysiące tych jarzących się płomieni nieciły wesołość, głosiły koniec dnia i potrzebę swobodnego wypoczynku, wśród ponętnych rozkoszy sprzyja-