Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Bezmierny smutek ogarniał Piotra, spoglądającego na ten brud i ubóstwo.
Doszedłszy do ulicy Marcadet, spostrzegł, iż musiał zajść za daleko, więc zawrócił się i po chwili wszedł na rodzaj podwórza, ciągnącego się wśród budynku podobnego do koszar lub szpitala. Wszedł od ulicy des Saules i był pewien, że trafił. Podwórze, otoczone z trzech stron nierównej wysokości domami, było dość obszerne, lecz stanowiło raczej kloakę, tyle na nim było nieczystości i śmieci nagromadzonych podczas mrozów trwających od dwóch miesięcy. Obecnie wszystko to rozmarzło, wydając odrażające wyziewy. Domy prawie że się waliły a wiele szyb łastępował papier lub szmaty, których case pęki zwieszały się tu i owdzie, powiewając jak chorągwie śmierci. Każdy dom miał osobną zień, ziejącą odrazą, czarną jak piwnica. Piotr, rozejrzawszy się dokoła, dostrzegł rodzaj budki, w której mieszkał stróż całej posiadłości. Zbliżywszy się, ujrzał kalekę siedzącego przy drzwiach i owiniętego w brudny łachman, będący zapewne kiedyś końską derą.
— Mieszka tu Laveuve, stary robotnik, proszę mi powiedzieć, w którym domu i na którem piętrze?...
Kaleka nie odpowiedział, tylko wytrzeszczył zaokrąglone oczy. Musiał być idyotą lub niemym, mężem stróżki, która wyszła chwilowo. Piotr poczekał chwilę, lecz zobaczywszy małą dziewczyn-