Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

i niekorzystającego z wyznaczonych mu przez rząd pensyi i orderów!
— Cóż chcesz — odparł Piotr pobłażliwie — trzeba żyć i mieć możność spokojnej pracy. Wreszcie mam najgłębsze przekonanie, że Bertheroy jest wyższy po nad wszystkie dostojeństwa, jakiemi pozwala się obdarzać.
Gdy doszli do szkoły Normalnej, Piotr zatrzymał się w przypuszczeniu, że Franciszek go pożegna, by wrócić do zwykłego zajęcia. Lecz młodzieniec tylko spojrzał na stary gmach, w którym spędzał teraz część swego życia i rzekł, idąc dalej:
— Nie, nie, dziś czwartek, jestem wolny. Szkoła daje nam sporo wypoczynków, aż za wiele... Lecz rad z tego jestem, bo mogę więcej czasu spędzać w domu, pracując na zwykłem mojem miejscu w pracowni, przy tym samym stole, na którym odrabiałem kiedyś lekcye zadawane w liceum. A dziwna rzecz, lecz najchętniej się uczę, najjaśniej wszystko rozumiem, gdy spokojnie siedzę w naszej pracowni na Montmartre.
Gdy przed paru laty Franciszek po zdaniu właściwych egzaminów mógł wybierać pomiędzy szkołą Politechniczną a szkołą Normalną, wstąpił do tej ostatniej i zawsze odtąd był pierwszym uczniem w swojej sekcyi. Ojciec jego pragnął, by miał jakiś zawód w ręku, by był profesorem, chociażby ze zrzeczeniem się służby czyn-