Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/353

Ta strona została uwierzytelniona.

— Muszę wam pokazać moją robotę... Od czasu jak was nie widziałem, porobiłem niektóre zmiany... Jestem dość zadowolniony z tej figury płodności... Chodźcie do mnie, zobaczycie...
Poszli wszyscy razem do prywatnej pracowni rzezbiarza, która była ztąd blizko, trochę niżej, na stoku wzgórza Montmartre, w sąsiedztwie z dworkiem Wilhelma. Wchodziło się tam przez ulicę du Calvaire, ulicę złożoną z mnóstwa schodów o stromych piętrach, przerywanych małymi placykami. Drzwi pracowni wychodziły na jeden z wyżej leżących placyków. Olbrzymia izba oświetlona prawie całkowicie oszkloną ścianą, była zawalona gipsami i projektami dzieł rozpoczętych, porzuconych, lub dawniej wykonanych. Świadczyły one o sile pracy i zdolności swego twórcy. Na stole od modelowania stała, prawie już ukończona, figura wyobrażająca płodność. Gdy Jahan zdjął z niej wilgotne płótna, w które była owinięta, ukazała się, z gliny ulepiona, postać kobiety o silnie rozwiniętych biodrach, o brzuchu z którego miał się narodzić świat nowy, o piersiach wezbranych mlekiem mającem wykarmić przyszłych odkupicieli.
— No? Cóż mówicie? — zawołał Jahan, śmiejąc się z uradowaniem. — Przypuszczam, że syn zrodzony z tej kobiety będzie silniejszy od naszych dzisiejszych estetów!... i że ten zuch nie ulęknie się licznego potomstwa!