Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/378

Ta strona została uwierzytelniona.

po rumowiskach i w chaosie dolatujących ją brzemień tradycyi?...
— Chodźmy spać, — rzekł Wilhelm z uśmiechem. — Jakiż ze mnie głupiec, by cię męczyć po nocy opowieściami, które nie mają dla ciebie żadnego znaczenia!
Piotr drgnął ze wzruszenia i już chciał wybuchnąć, otwierając swe zbolałe serce i wypowiedzieć okropne walki, jakie w sobie przeżywał od lat wielu, lecz ogarnął go wstyd i zdołał się powstrzymać. Wszak Wilhelm nic o tem nie wiedział i kłamliwe pozory brał za rzeczywistość, uważając go za księdza pełnego wiary i przykładnej pobożności. Nic więc nie odrzekłszy poszedł spokojnie do swego pokoju.
Nazajutrz wieczorem, około godziny dziesiątej, stara Zofia przyszła oznajmić braciom, że Janzen chce się z nimi widzieć, i że przybył w towarzystwie swego przyjaciela. Przyjacielem tym był Salvat. Wszystko odbyło się z wielką prostotą.
— Chciał koniecznie widzieć się z panem — objaśnił Janzen. — Spotkałem się z nim a gdy się dowiedział, żeś pan został raniony i że jesteś w trwodze, zaczął mnie błagać, bym go tu przyprowadził... Jest to krok bardzo nierozsądny, bo nieostrożny.
Wilhelm powstał, by powitać wchodzących, wzruszony zjawieniem się Salvata, zaś Piotr, z prze-