Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/417

Ta strona została uwierzytelniona.

trycznie strojna, pasmami niesfornie kędzierzawych włosów, chuda, drobna, podobna do przebranego młodego chłopca, śmiała się, opowiadając, że na skręcie ulicy kareta jej została najechaną i mocno uszkodzoną. A gdy z apartamentów swych nadeszli baron Duvillard, w chwilę zaś potem Hyacynt, księżna zaczęła robić wymówki temu ostatniemu, bo wczoraj czekała na niego napróżno. Nie przybył, chociaż obiecał jej, że przyjdzie, by ją zaprowadzić do Montmartre, gdzie w niektórych kawiarniach dają zadziwiające przedstawienia wieczorne; podobno, że są to rzeczy okropne, lecz tem właśnie dla niej ciekawsze. Z miną znudzoną Hyacynt odpowiedział, że zatrzymali go wczoraj przyjaciele, u których odbył się seans magii, a wywołana dusza świętej Teresy bosko deklamowała sonet o miłości.
Podczas rozmowy księżnej z Hyacyntem, nadszedł Fonsegne z żoną. Zwykle bywał wszędzie sam, nie lubiąc pokazywać się w towarzystwie żony, kobiety dość ograniczonej, milczącej i brzydkiej, lecz dziś musiał uczynić wyjątek, albowiem pani Fonsègne była jedną z dam opiekunek instytucji Przytułku dla inwalidów pracy. Wreszcie, on sam występował dziś w oficjalnym charakterze administratora instytucyi, a zatem członka czynnego w Bazarze dobroczynności. Wszedł, jak zwykle, z twarzą uśmiechniętą i ożywioną, a drobna, szczupła jego postać wy-