Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/426

Ta strona została uwierzytelniona.

do niej przemówiwszy, dała jej to wyraźnie do zrozumienia intonacyą głosu i spojrzeniem pełnem politowania.
Kamilla zatrzymała się jak wryta, zdawało się jej, że w twarz ją smagnięto uderzeniem szpicruty. Przystąpiła nagle do matki. Przez chwilę milczała, przeszywając ją spojrzeniem, wreszcie cicho, przez zęby rzekła, nie spuszczając z niej wzroku:
— Znajdujesz, że nie umiem się ubierać... Trzeba było mnie nauczyć... trzeba było zajmować się mną a nie sobą... trzeba było mi powiedzieć, jaką być powinnam... trzeba było mnie nauczyć być piękną... i odkryć przedemną swoje sekrety...
Ewa nie mogła odżałować, że tak bez zastanowienia zatrzymała córkę dotknąwszy ją bolesną uwagą. Żałowała, nienawidząc scen gwałtownych i słów obraźliwych. Chcąc więc załagodzić gniew Kamilli, zwłaszcza teraz gdy lada chwila mogl nadejść goście z sąsiedniego salonu, lub ktoś ze służby oczekującej pań na dole, przerwała:
— Dość już... uspokój się... nie udawaj gorszej niż jesteś... Przecież wiesz, że cię kochałam...
Kamilla wybuchnęła stłumionym, szyderczym śmiechem:
— Tyś mnie kochała!... Ach, moja biedna mamo, jakże nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mó-