Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/427

Ta strona została uwierzytelniona.

wisz! Najpierw zastanów się, czyś ty kiedykolwiek w życiu kogo kochała?.. Chcesz, aby ciebie kochano, lecz przyznaj, że to co innego! Ale pomyśl tylko, jest że to możliwem, abyś ty mogła kochać swoje dziecko, wogóle dziecko?... Ty nie masz nawet wyobrażenia, czem może być tego rodzaju uczucie. A ja byłam brzydka, wstydziłaś się mojej szpetoty, zatem był jeszcze jeden powód więcej, byś się mną nigdy nie zajmowała. Z obrzydzeniem odwracałaś się odemnie, zostawiając mnie w zupełności na łasce służby, a zakochaną będąc w sobie i ciągle sobą zajętą, nie miałaś nawet nigdy czasu dowiedzieć się, czy ci płatni ludzie dozorują mnie sumiennie. Tak, wiem dobrze, iż tak zawsze o mnie dbałaś... nie rób teraz miny zadziwionej, i wiedz, że po za nią widzę jeszcze wstręt i obrzydzenie, jakie masz do mojej szpetoty... Tem więcej, że chociaż jestem potworem w porównaniu z tobą, jednakże przeszkadzam ci, zawadzam...
Ostatnie słowa Kamilii zapowiadały, że scena nie zaraz się ukończy. Przystąpiły do siebie blizko i twarz w twarz, zacisnąwszy zęby, szeptem podobnym do syku, gorączkowo zamieniały zdania.
— Kamillo, rozkazuję ci, milcz. Nienawidzę kłótni.
— Nie zamilknę. Muszę się bronić, gdy na mnie napadasz. Jeżeli nie podobają ci się moje