Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/467

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabina, nie chcąc ulegać ogarniającemu ją wzruszeniu, rzekła łagodnie:
— Nie trzymaj mnie za ręce, nie całuj tych biednych rąk, pozostań w fotelu tak, jak pierwej siedziałeś, niech wiem, że jesteś blizko, ale niech ciebie przy sobie nie czuję... Pozostańmy wiernymi naszej przeszłości, kochajmy się całe życie, a do grobu pozostanie nasza miłość świętą; w tem nasza siła, ale nie mówmy już o sobie, tylko o Gerardzie, muszę się przed tobą wypowiedzieć, jako przed jedynym przyjacielem i powiernikiem całego mojego życia. Uspokójmy się, i staraj się słuchać bez zbytecznego wzruszenia...
Po chwili, gdy markiz znów zajął swe zwykłe miejsce po drugiej stronie kominka, hrabina rzekła:
— Gdybym dziś, lub jutro umarła, Gerard nie znalazłby w całości tych okruchów majątku, jakie przypuszcza, że w całości pozostały w moich rękach. Miewałam z jego powodu wiele wydatków, które silnie nadwerężyły mój fundusz. On się tego nawet nie domyśla.. Wydawał, nie licząc... Rozumiem, że źle czyniłam, nie zwracając mu uwagi, nie dając przestróg. Lecz stało się. Zawsze byłam dla niego zbyt słabą, kochając go, nie umiałam być matką surową i oględną; dziś widzę to, lecz za późno, bo kapitał jest prawie wyczerpany — grozi nam ruina. Czy zdajesz sobie sprawę, jak wobec tego okropną jest dla