Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/530

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedliwość oszczerstw, jakie nań rzucono. W oburzeniu swem zapytał, czy Duvillard nie zaświadczy w razie potrzeby, że on, Barroux, nigdy ani jednego centyma nie otrzymał wprost dla siebie? W uniesieniu zapomniał, że mówi do bankiera, i że sam był niegdyś ministrem finansów. Ach, sprawy pieniężne, interesy, jakież to wstrętne, zatrute i brudne! Czyż może być gorsze, niebezpieczniejsze bagno! Lecz powtarzał z naciskiem, że niczego się nie lęka, bo się powoła na prawdę, a prawda starczy, by go obronić i oczyścić z kału, jakim poczciwcy chcą go obryzgać.
Duvillard słuchał, patrząc na niego, lecz w myśli stanęła mu Sylwia i tym razem nawet nie bronił się od uczuć, jakie nim nagle zawładnęły. Przypomniał sobie, że niegdyś prosił Barrouxa, by ułatwił Sylwii wstąpienia do teatru Komedyi francuzkiej. Gdyby Barroux był temu żądaniu zadość uczynił, Sylwia nie byłaby rzuciła się w tę wstrętną, wczorajszą awanturę. Duvillard poczuwał się teraz winnym w obec Sylwii. Wszak nie byłaby go opuściła dla tego Legrasa, gdyby był zadowolnił jej kaprys.
Przerwał więc patetyczną, długą mowę Barroux, słowami:
— Czy pan wie, że mam żal do pana?
Barroux spojrzał na niego, zdziwiony.
— Żal do mnie? A to z jakiego powodu?
— Bo pan nie chciałeś mi dopomódz w chwi-