Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

nemi i znów ujrzał się sam, wśród ciszy i wśród wiosennej zieloności, kąpiącej się w słonecznych promieniach. Lecz nie zatrzymując się, nie mogąc się nawet zatrzymać, galopował dalej.
Był to już ostatni jego wysiłek. Zaczął się potykać. Nogi mu się plątały, z uszu sączyła się krew, a z ust spływała piana. Zdawało mu się, że burza w nim huczy i rozsadza mu żebra. Serce biło w nim jak młotem i ból mu wielki sprawiało. A pomimo tych męczarni, dominującą katuszą był znów głód i pragnienie. Mgła zachodziła mu na oczy, gdy wtem dostrzegł drzwi otwarte do rodzaju szopy, stojącej po za domkiem, kryjącym się pomiędzy drzewami. Wpadł tam i nikogo nie zastał, prócz wielkiego, białego kota, który, wystraszony, uciekł. Salvat, widząc stos słomy po za pustemi beczkami, rzucił się tam i szybko ukrył się, jak mógł najgłębiej. Zaledwie ułożył się pod słomą, gdy usłyszał tuż koło domu biegnącą za nim obławę. Agenci, straciwszy go i oczu, minęli budynki i popędzili w stronę fortyfikacyj. Szelest biegu tych ludzi uciszał się stopniowo i zrobiło się zupełnie cicho.
Salvat obu rękoma przyciskał serce, chcąc powstrzymać gwałtowne jego bicie i leżał prawie martwy, a wielkie łzy ciekły mu z pod zamkniętych powiek.
Wilhelm i Piotr, wypocząwszy, poszli aż do kaskady, a ztąd wybrali drogę prowadzącą ku Neuilly, lecz drugą stroną jezior. Naraz spadł