Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— I ty miałbyś się ożenić z moją córką... Ona, ona miałaby zająć moje miejsce przy tobie... Nie, nie, ja niechcę, nie chcę! To zbyt sroga dla mnie katusza...
Rozpacz i zazdrość Ewy, przerażały Gerarda. Zapominając, że jest matką, była teraz tylko szalejącą z zazdrości kochanką, nienawidzącą rywalkę, mającą za sobą młodość, którą ona już na zawsze utraciła. Idąc na dzisiejszą schadzkę, Gerard postanowił zachować się rozsądnie, chłodno, zerwać w sposób przyzwoity, z mnóstwem słodkich pocieszających frazesów. Lecz o całym tym planie zapomniał teraz, wzruszony łzami kochanki, o których możliwości nie pomyślał nawet, układając jedynie swoją tylko rolę. Czuł się zwykle bezsilnym wobec płaczu kobiet, a dobre mając serce, starał się uspokoić wzburzenie Ewy. By się wyswobodzić z jej gorącego uścisku posadził ją na sofie, a sam, zająwszy przy niej miejsce, uspakajał ją:
— Nie płacz, moja droga, nie płacz, wszak przyszliśmy tutaj, by przyjaźnie rozmawiać... Ręczę ci, że niepotrzebnie rozpaczasz, dokuczasz sobie bez żadnej słusznej przyczyny...
Ewa niedowierzająco na niego spojrzawszy, domagała się prawdy i szczegółów tej prawdy.
— Gerardzie, ja cierpię, ja nie mogę dłużej pozostawać w tak okrutnej niepewności... Gerardzie!... Ja muszę wszystko wiedzieć.. Lecz naj-