Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/101

Ta strona została przepisana.

odwagi wyrazić głośno, dokąd sięgały zuchwałe jego projekty, w dziedzinę marzeń wkraczające.
— Doliny u stóp Taurusu... to prawdziwy raj na ziemi! — wtrąciła znów pani Karolina, snując dalej cudny sen na jawie. — Ziemia dotknięta zaledwie pługiem tak bujny plon wydaje... Drzewa owocowe, brzoskwinie, figi, wiśnie, migdały uginają się pod ciężarem owoców. Widziałam tam lasy całe drzew oliwnych i morwowych. Jakże swobodnie i wesoło płynie tam życie pod cudownym, nigdy niezmienionym niebios błękitem!
Saccard uśmiechnął się ostrym, pożądliwym śmiechem, jaki pojawiał się na jego ustach, ilekroć zwęszył nowy sposób zrobienia majątku. Hamelin mówić zaczął o innych jeszcze projektach a mianowicie o założeniu banku w Konstantynopolu i o zużytkowaniu zawiązanych tam przez niego stosunków z wielkim wezyrem, który mu poparcie przyobiecał.
— Ależ to istna Kolchida! — wesoło przerwał Saccard. Niech pani nie rozpacza! — dodał, opierając poufale rękę na ramieniu pani Karoliny. — Przekona się pani, że wspólnemi siłami dokonamy czegoś, co nam wszystkim niemałe zyski przyniesie. Proszę być dobrej myśli i cierpliwie czekać lepszego jutra!
Podczas następnych kilku tygodni, Saccard znów kilkakrotnie dostarczał inżynierowi drobnej roboty a chociaż nie podejmował rozmowy o wielkich przedsiębiorstwach, widocznem jednak było,