Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/177

Ta strona została przepisana.

— Jakto?.. pan już tutaj? Piąta dochodzi dopiero... Czy posiedzenie skończone?
— Gdzie tam? Teraz dopiero w najlepsze biorą się za łby...
I opowiedział, że ponieważ deputowany lewicy nie skończył jeszcze mowy, niepodobna byłoby uzyskać od Rougona odpowiedzi wcześniej, niż nazajutrz. Widząc, na co się zanosi, skorzystał z chwilowego przerwania posiedzenia i odważył się wyprosić ministra na kilka minut.
— No i cóż? — na nowo zapytał Saccard. — Cóżeś pan usłyszał od mego dostojnego brata?
— Oho! minister był zły jak osa!... Przyznaję, że widząc jego rozdrażnienie, przygotowany byłem nawet na to, że mnie za drzwi wyrzuci... Ostatecznie przedstawiłem mu cały interes, mówiąc, że pan nie chcesz nic przedsięwziąć bez jego zezwolenia.
— Cóż on na to?
— Schwycił mnie za ramiona i wstrząsając mną z całych sił wrzasnął: Powiedz mu pan, niech się powiesi! — i wyszedł.
— Bardzo grzecznie! — z wymuszonym uśmiechem zauważył Saccard, którego twarz pokryła się bladością.
— Zapewne, że bardzo grzecznie! — tonem przeświadczenia potwierdził deputowany. — Sądziłem, że nawet tyle nie uda się na nim wymódz. Z tem możemy zacząć przynajmniej.