Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/381

Ta strona została przepisana.

— No, teraz kiedy już tu stoję na pewnym gruncie, to się nie ruszę!
Dusząc się z gniewu, Delcambre przyskoczył do niego:
— Precz ztąd, ty Świnio!
— Wynoś się, stary psie!
— Ja cię spoliczkuję!
— Ja cię kopnę nogą!
I nosami się prawie dotykając, wyszczerzywszy zęby, szczekali. Zapominając o dobrem wychowaniu i światowych manierach, porwani wirem walki o samicę, dygnitarz magistratury i wielki finansista ujadali się jak pijani furmani, rzucali sobie w twarz obelżywe wyrazy. Słowa więzły im w gardle, piana występowała na usta.
Siedząc na krześle, baronowa czekała, aż jeden a nich wyrzuci drugiego za drzwi. Ochłonąwszy już z przestrachu, układała w myśli plany na przyszłość, zaniepokojona już tylko obecnością pokojówki, która stała za portyerą, chcąc się nacieszyć swem dziełem. Uszczęśliwiona tem, że słyszy dwóch panów kłócących się jak ulicznicy, dziewczyna ta wysunęła głowę z drwiącym uśmiechem na ustach. Obie kobiety spotkały się wzrokiem: pani rozebrana i zawstydzona, służąca — stojąca śmiało i skromnie, lecz porządnie ubrana. W tej chwili zamieniły one spojrzenia piorunujące, odwiecznej nienawiści rywalek.