Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/679

Ta strona została przepisana.

sławy. Córkę przywieziono jej do domu zranioną, zgwałconą przez tego rozbójnika, podobną w tej chwili do skrwawionego, obryzganego błotem dziecka, które przejechano na ulicy. Hrabina — ta niegdyś dumna, wyniosła, majestatycznie spoglądająca matrona — stała się w tej chwili biedną, nieszczęśliwą staruszką, którą burze losu pochyliły ku ziemi. Alicya zaś niemłoda już, nieładna, spoglądała w około siebie błędnym wzrokiem, w którym malowała się bezgraniczna boleść zranionej dumy i zgwałconej wstydliwości. Obie kobiety szlochały głośno.
Nie mówiąc ani słowa, pani Karolina przytuliła do serca dwie te biedaczki i wraz z niemi rzewnie zapłakała. Zrozumiały one serdeczne jej współczucie i w łzach z oczu ich płynących mniej już teraz było goryczy. Nigdzie nie ma dla nich pociechy a przecież nadal żyć muszą!
Wyszedłszy znowu na ulicę, pani Karolina spotkała Buscha, który rozprawiał żywo z Méchainową. Po chwili skinął na dorożkę, wsiadł do niej z Leonidą i zniknął jej z oczu. Pani Karolina szła pośpiesznie, gdy nagle zastąpiła jej drogę Méchainowa, która widocznie czatować już musiała, natychmiast bowiem rozpoczęła rozmowę o Wiktorze, dając do zrozumienia, że wie o wszystkiem, co się działo dnia poprzedniego w Domu pracy. Od chwili, kiedy Saccard odmówił wypłaty czterech tysięcy franków, Méchainowa nie posiadała się ze złości i wymyślała prze-