Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/108

Ta strona została przepisana.

wręcz odmienny. Patrząc bowiem na okna drugiego piętra, mruczał pod nosem:
— Wiem, że tam jesteś, mój kochanku... I wiem, że mnie podpatrujesz z po za twoich firanek... ale dyabła zjesz, jeżeli co zobaczysz i co wyszpiegujesz... Mylisz się grubo, jeżeli na mnie liczysz... ani słówka już nie pisnę do ciebie o naszych sąsiadach... Rób co chcesz i pytaj kogo chcesz...
Myśl, że ksiądz Faujas czatuje na niego i pragnie jego zwierzeń bawiła go niewymownie. Pod wrażeniem tej myśli wychodził i wracał do domu cichaczem, lękając się wpaść w zastawione sidła. Pewnego wieczoru, wracając do siebie, zobaczył o jakie piędziesiąt kroków przed sobą, księdza Faujas i księdza Bourette. Rozmawiali, stojąc przed domem pana Rastoil. Mouret skrył się czemprędzej za róg kamienicy. Księża rozmawiali w dalszym ciągu, przetrzymując go uwięzionego nieledwie pół godziny. Z dolatujących słów domyślał się, że ksiądz Bourette namawiał księdza Faujas, by zechciał razem z nim wejść do domu pana Rastoil. Lecz namowy były próżne, księża rozeszli się, jeden, jak co wtorek, poszedł na obiad do pana prezydenta a drugi wrócił do siebie, wprost, odmówiwszy towarzyszenia koledze. Mouret zamyślił się i zaczął rozważać, dla czego ksiądz Faujas nie chce bywać w domu pana Rastoil?... Przecież wszyscy księża tam uczęszczali i to księża wpływowi jak ksiądz Fenil i ksiądz Surin... Tak, wszystkie sutany wietrzyły się w ogrodzie