Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/123

Ta strona została przepisana.

raz chcę wierzyć, że zapoznany się bliżej... Pan nie masz prawa unikać ludzi życzliwych...
Ksiądz Faujas stał przed nią w pośrodku salonu i kłaniał się, dziękując za grzeczne słówka pani domu, która coraz uprzejmiej, pieszczotliwiej śmiała się i mówiła dalej, kładąc nacisk na niektóre słowa.
— Znam wielką pańską wartość... Bo wiem o panu wiele więcej, aniżeli pan przypuszcza... Mówiono mi o cnotach i świątobliwości pańskiej... i szczerze pragnę pańskiej przyjaźni... Będziemy z sobą o tem mówili... bo musimy często się widywać...
Ksiądz Faujas patrzał na mówiącą, nie spuszczając z niej oczu, a w sposobie jej manewrowania wachlarzem, zdawał się poznawać różne znane sobie tajemnicze znaki. Odpowiedział więc zniżonym głosem:
— Jestem najzupełniej na pani rozkazy.
— Tak też sądziłam... odpowiedziała, śmiejąc się głośno. Gdy się pan rozejrzysz tutaj trochę, sam zdasz sobie sprawę, iż my przedewszystkiem pragniemy ogólnego dobra... Proszę teraz iść ze mną... przedstawię pana mojemu mężowi.
Szła naprzód, torując drogę księdzu Faujas a szacunek i uznanie, jakiem chciała go otoczyć zaraz na wstępie, wywołały zadziwienie i niechęć wzrastającą wśród obecnych. By przejść do przyległego pokoju, gdzie przy rozstawionych stolikach mężczyźni grali w wista, pani Felicya z wi-