Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/130

Ta strona została przepisana.

bo widzę, że nadeszło kilku moich kolegów, pójdę więc się z nimi przywitać...
Mówiący wstał i skierował się ku drzwiom zielonego salonu. Ksiądz Faujas teraz go dopiero zobaczył. Był to młody człowiek, wysoki, o twarzy zmęczonej. Ow drugi nieznajomy, z którym przed chwilą rozmawiał, również podniósł się z krzesła, na którem siedział i zbliżył się spiesznie ku strojnej pani, przechodzącej przez buduar, rozpoczynając z nią rozmowę od potoku grzeczności i komplementów. Pani słuchała go z zalotnym uśmiechem, nazywając go „nieocenionym, drogim panem de Condamin“. Ksiądz Faujas, spojrzawszy na niego, poznał w nim owego pięknego śszedziesięcioletniego mężczyznę, którego mu pokazał Mouret w ogrodzie podprefektury. Niezadługo potem, pan de Condamin, odprowadziwszy damę, z którą rozmawiał, do drzwi zielonego salonu, zbliżył się do kominka i siadł na krzesełku tuż obok fotelu, zajmowanego przez księdza Faujas. Zdziwił się w pierwszej chwili, ujrzawszy księdza, lecz natychmiast pokrył swe zmięszanie uprzejmym uśmiechem i rzekł ze swobodą światowca:
— Zdaje mi się, iż niechcący wyspowiadałeś nas pan?.. Zaczynam się nawet lękać, że nie otrzymam rozgrzeszenia?.. Bo to czego się dopuściłem, musi być uważane za grzech ciężki? Wszak obmawiałem moich bliźnich... Chcę jednak wierzyć w pańską pobłażliwość... i win odpuszczenie...