Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/143

Ta strona została przepisana.

przeszli ztąd do wielkiego, środkowego salonu. Tu, ksiądz Faujas poczuł odrazu, iż wszyscy patrzą na niego niechętnie. Gorzej i chłodniej aniżeli na początku wieczoru. Nikt nie przemawiał do niego, panie usuwały się na bok jak od czegoś wstrętnego, mężczyzni spoglądali lekceważąco. Postanowił znieść wszystko z wyniosłą obojętnością. Posłyszawszy, iż w kółku, otaczającem panią de Condamin, mówiono z naciskiem o Besançon, z którego właśnie przybywał do Plassans, zbliżył się, lecz spostrzeżono go i rozmowa została nagle przerwana, oczy tylko zatrzymano na nim z szyderskim uśmiechem, przypatrywano się jego całej postaci jak nieprzyjemnemu zjawisku. Miał głębokie przekonanie, że przed chwilą mówiono o nim i to w sposób bardzo nieprzychylny. Przystanął a o uszy obiły mu się słowa panien Rastoil, które obrócone do niego tyłem, widzieć go nie mogły i mówiły do siebie swobodnie:
— Któż to jest ten ksiądz, o którym naraz tyle mówią złego?
— Nie wiem — odpowiedziała starsza z sióstr — podobno, iż o mało co nie udusił proboszcza, z którym się pokłócił. Ojciec dziś właśnie wspomniał, iż prócz tego był zamięszany w nieczyste sprawy pieniężne, w jakieś nieudane obroty finansowe...
— Gdzież on teraz jest?... Podobno zasiadł w saloniku i rozprawia z panem de Condamin...