Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Pani Rougon wciąż jeszcze stała w pośrodku swego bogatego salonu i promieniała radosną dumą, poiła się dźwiękiem grzecznych słów pożegnalnych swoich gości, którzy z najuprzejmiejszemi uśmiechami, dziękowali jej za wieczór mile spędzony, za przyjęcie jakiego doznali, nie zapominając nawet pochwał dla wybornego ponczu. W myśli Felicya porównywała obecne swoje stanowisko do dawniejszego. Jakże się dla niej postać rzeczy zmieniła! Dawniej ubiegać się musiała za gośćmi, niezbyt chętnie przybywającymi do cytrynowego, nędznego jej salonu, dziś przyjmuje ludzi najwybitniejszych i najbogatszych w Plassans, wiedząc, iż uważają się za szczęśliwych, jeżeli ich obdarzy swoją rozmową lub uśmiechem. Wszyscy dziś kochali i czcili tę nieocenioną panią Rougon!
— Jesteś pani prawdziwą czarodziejką — rzekł do gospodyni domu sądzia pokoju pan Maffre — godziny mijają tu szybko jak minuty!
— Tylko u pani można się rozerwać! Pani jedna umiesz gości przyjmować! — szeptała przy pożegnaniu ładna pani de Condamin.
— Pani raczy nie zapomnieć, iż jutro czekamy na nią z obiadem — rzekł pan Delangre. — Prosimy o dotrzymanie obietnicy! Tylko z góry proszę o pobłażliwość, bo my ani możemy, ani umiemy przyjmować naszych gości, tak jak droga pani nas przyjmujesz.