Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/214

Ta strona została przepisana.

— Może chciałabyś tam przenieść nasze łóżko? — spytał Mouret, wybuchając złośliwym śmiechem.
Marta poczuła się obrażoną. Nic nie odrzekła, lecz poczęła samej sobie czynić wyrzuty, iż doznaje fizycznej rozkoszy, znajdując się w kościele. Od tej chwili ilekroć przestępowała próg kościoła, siliła się na obojętność, wmawiając w siebie, iż nie należało być więcej wzruszoną tutaj, niż w innej sali publicznych zebrań, pomimo to wszakże, ciało jej przebiegał dreszcz uciechy, wstrząsający całem jej jestestwem. Cierpiała nad tem, lecz biegła ku temu cierpieniu ze wzmagającą się żądzą.
Ksiądz Faujas udawał, iż nie widzi zachodzącej w niej przemiany. Był względem niej uprzejmy, akuratny, gorączkowo zajęty sprawami przyszłej ochronki, lecz nigdy z nią nie mówił o religii. Zdawało się, iż chętnie zapomina przy niej o pasterskiem swem powołaniu. Czasami zdarzało się, że Marta przybywała do kościoła w chwili gdy przybrany w białą komżę oczekiwał lub też kończył modły przy trumnie jakiego zmarłego. Nie przebierając się, rozmawiał z nią pośpiesznie o sprawie, dla której załatwienia przyszła wprost z ochronki, był to zazwyczaj rachunek murarza, stolarza, lub innego rzemieślnika. Przebiegał oczyma podany sobie rachunek i zrobiwszy swe uwagi, oddalał się śpiesznie, by się połączyć z orszakiem pogrzebowym. Ona zaś stała, odurzona wonią kadzideł i wosku, ociągała się z wyjściem, roz-