Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/216

Ta strona została przepisana.

jem towarzystwie, lecz cały dom na tem cierpi. Bielizna świeci dziurami, obiad nie jest podany o właściwej porze, z Różą nie można teraz dojść do łada, słowem w łeb wziął cały dawny porządek.
Mrucząc i sapiąc, chodził z kąta w kąt i niby zaprowadzał ład w zaniedbanem mieszkaniu, chował do szafy zostawioną na stole butelkę, podnosił szmatek leżący na podłodze, a dopatrzywszy trochę kurzu na meblach, rysował gzygzaki palcem i zżymając się wybuchał:
— Chyba przyjdzie do tego, że będę musiał sam zamiatać i sprzątać... przypaszę fartuch i pójdę skrobać kartofle!... Jak honor kocham, ona by nic przeciwko temu nie miała! Co ją to wszystko obchodzi; chociażbym się miał zapracować w domu, słowaby nie rzekła!... Czy ty wiesz, moja kochana, że dziś rano przynajmniej przez dwie godziny porządkowałem rzeczy w tej oto szafie?... Ale zapowiadam, iż dalej tak trwać nie może! Dość tego... już mi się sprzykrzyło to twoje niedbalstwo!
Jeżeli nie z powodu domu to z powodu dzieci Mouret pomnażał wymówki, czynione Marcie. Krzyczał, iż zastaje teraz Dezyderyę „umorusaną jak prosię“ i pozbawioną wszelkiej opieki. Całemi dniami biedne dziecko siedzi opuszczone a niedalej jak wczoraj zastał ją w ogrodzie leżącą na ziemi i zajętą przypatrywaniem się mrówkom, które ją pokąsać mogły.