Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/245

Ta strona została przepisana.

ksiądz Faujas sprowadza ci nowych przybłędów i ty się cieszysz! Radabyś widzieć nieskończone ilości jego krewniaków gospodarujących pod naszym dachem. Przecież ciągnąłem cię za suknię i mogłaś się była domyśleć co to znaczy... Przecież dość jasno dawałem ci do zrozumienia, że nie chcę widzieć tych ludzi u siebie... Wiem, że to szubrawcy...
— Zkąd możesz o tem wiedzieć! — zawołała Marta oburzona niesprawiedliwością męża. — Któż ci to powiedział?...
— Wiem o tem z ust księdza Faujas... zdarzyło się, że słyszałem, gdy to mówił do swojej matki.
Bystro spojrzała w twarz mówiącego, ten zaczerwienił się i zaczął bąkać, chcąc się tłomaczyć:
— Powiadam ci, że wiem... to powinno ci wystarczać... Siostra jest kobietą bez serca a mąż jej łajdakiem. Nie przybieraj miny obrażonej królowej, bo to są własne ich określenia... ręczę ci, że nic nie przekręcam ani nie kłamię. Wobec tego pojmujesz, że nie mam najmniejszej ochoty widzieć tę hałastrę u siebie. Stara ani słyszeć nie chciała o możliwości przyjazdu swej córeczki wraz z mężulkiem... Teraz jak widzę, ksiądz Faujas mówi inaczej... Dla czego — nie wiem. Musi w tem być jakaś tajemnicza strona, której jeszcze nie odgaduję... Skryty on jest a ja tego nie lubię... zawsze to zły znak, jeżeli człowiek nie może mówić szczerze i prosto o swoich sprawach.