Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/296

Ta strona została przepisana.

— Czy masz jakie zmartwienie?... Mów... proszę a może jesteś chora?...
— O nie, przeciwnie, jestem niezmiernie rada i szczęśliwa! — odpowiedziała z uśmiechem, pomimo że łzy płynęły jej z oczów.
Ruszył ramionami i odszedł ku bukszpanom, które zwykł był przystrzygać nietylko z zajęciem, lecz z uszanowaniem. Postawił sobie za punkt honoru, by powszechnie mówiono w Plassans, ii najpiękniej strzyżone bukszpany rosną w jego ogrodzie i jego prowadzone ręką.
Marta, otarłszy chwilowo łzy i uśmiechnąwszy się do męża, znów zanosiła się od płaczu, wzruszona do głębi serca wiosennem powietrzem, młodocianą zielonością, pierwszemi kwiatami. Wdychała w siebie woń ściętych bukszpanowych gałęzi pokrytych drobnemi listkami; żal jej było powstrzymanego ich rozrostu. Marta miała obecnie lat czterdzieści i płakała za minioną wiosną swojego życia.
Od czasu jak został proboszczem przy kościele św. Saturnina, ksiądz Faujas zastąpił dawną surowość wyglądu majestatyczną powagą, opromienioną wyrazem łagodności. Zmienił nawet sposób noszenia kapelusza i trzymania brewiarza. Postać jego wydawała się jeszcze okazalszą i wyższą. Kilkakrotnie już usunął na bok roszczenia księdza Fenil, który, czując się zwyciężonym, przycichł, pozostawiając swobodę działania szczęśliwemu swojemu przeciwnikowi. Nowy proboszcz