Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/403

Ta strona została przepisana.

tracić czasu na próżno, przynosiła z sobą druty i rozpoczętą pończochę.
Gdy razem wracały do domu — pani Faujas mówiła:
— Moje dziecko, dla czego nie postępujesz podług woli Owida?... Znów dziś słyszałam, że się na ciebie gniewał... Czy ty jego nie kochasz, że go ciągle wyprowadzasz z cierpliwości?... Nie oceniasz swojego szczęścia! Ja na twojem miejscu nie posiadałabym się z radości... nogibym jego całowała... Skończy się na tem, że cię znienawidzę... bo dla czegóż ciągle go martwisz?...
Marta słuchała w milczeniu i ze spuszczoną głową. Ogarniał ją wielki wstyd przed starą kobietą. Nie lubiła jej, zazdrosną o nią będąc a przytem złą, że ją wiecznie spotyka pomiędzy sobą a jej synem. Niepokoiła się niezrozumiałą dwuznacznością słów pani Faujas, jej dziwnemi zaleceniami, które były podkreślane spojrzeniem przenikliwem, nakazującem.
Zły stan zdrowia Marty usprawiedliwiał jej zniknięcie z kościoła św. Saturnina. Doktór Porquier głośno rozpowiadał, że pani Mouret spowiada się w kaplicy przy ochronce skutkiem wyraźnego jego zalecenia. Lecz ów przepis lekarski wywoływał złośliwe uśmiechy wśród grona przyjaciół, zbierających się około godziny czwartej w alei Sauraire. A pani Paloque, widząc Martę wychodzącą z domu w towarzystwie pani Faujas, mówiła do męża: