Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/484

Ta strona została przepisana.

Zaczęła płakać, mówiąc:
— Dla czegóż ja dożyłam czegoś podobnego?... I kto mi zadaje taki cios niepowetowany?... Kto?... Ten człowiek obsypany naszemi dobrodziejstwami... przecież myśmy się nim zaopiekowali po śmierci jego ojca... Prócz troskliwej opieki, daliśmy mu posadę w naszym sklepie... był naszym urzędnikiem... Co za szkoda, że mąż mój wydał cię za niego! Ale uparł się i postawił na swojem! Czy pamiętasz, Marto, że ja zawsze byłam przeciwna twojemu małżeństwu?... Utrzymywałam już wtedy, że Mouret ma oczy pełne fałszu... Słuszne miałam przeczucie, bo całe późniejsze jego postępowanie jasno dowiodło jego wielkiej niewdzięczności względem mnie i twojego ojca. Chociażby już ta okoliczność, że uzbierawszy sobie jakiś fundusik gdzie osiadł?... W Plassans — a dla czego? — aby nam dokuczać, aby nam być solą w oku. Chwała Bogu nie jesteśmy od niego zależni! Jesteśmy bogatsi od niego, ale właśnie nasz majątek doprowadza go do złości, do zawiści... To człowiek bardzo ciasnego umysłu, przez zawiść osobistą nie chciał nigdy u mnie bywać na czwartkowych zebraniach... Bał się, że pęknie z zazdrości... To potwór i sumienie nie pozwala mi pozostawiać ciebie dłużej w jarzmie, jakie znosisz z tak zadziwiającą cierpliwością! Dziecko moje kochane, masz matkę, która cię nie opuści a prawo wyzwoli cię od męża, będącego twoim katem!